List 4 Warszawa kontra Mexico City w moich obserwacjach
21 grudnia 2023List 6 Golenie się, czyli dlaczego mamy włosy łonowe?
21 grudnia 2023Drogi Dali!
Na początek chciałam Ci podziękować za bycie moją dzisiejszą inspiracją!
Nie wiem, czy zrobiłeś to celowo, czy nie, ale Twoje pytania dotyczące Williama zainspirowały mnie do ponownego napisania!
Minęły już prawie dwa miesiące od naszego przyjazdu do Polski i William właśnie w tej chwili jest w Krakowie – najpiękniejszym polskim mieście – tym, o którym marzył. Jeśli nie pamiętasz, w chwili naszego poznania William był zakochany w Krakowie. Właściwie to już w dniu naszego pierwszego spotkania opowiadał mi legendę o smoku wawelskim.
Siedziałam wtedy przed starym, szkolnym autobusem, czyli przy wejściu do jednego z ekologicznych gospodarstw w Ometepe (Nasz projekt: farma ekologiczna Zopilote). Nie tylko nie znałam tej polskiej historii tak szczegółowo jak on, ale też byłam w gąszczu myśli. Moja głowa zupełnie nie była przygotowana na to, co działo się wokół mnie. Byłam zagubiona i poza swoją strefą komfortu.
Nie było przy mnie węgierskiego przyjaciela, z którym opuściłam Europę i przybyłam do Nikaragui. Byliśmy razem w tym samym kraju, ale straciliśmy ze sobą połączenie.
To właśnie z powodu tego znajomego pierwsze dni w Nikaragui spędziłam w pewnym podejrzanym hostelu. Wymarzone miejsce jeśli chcesz imprezować całą noc, oglądać nagich, pijanych i tańczących wczasowiczów płci męskiej, być okradzionym lub zażyć sporą dawkę narkotyków. Ketamina? Coś, co dają koniom, czego ja naprawdę nie chciałam brać!
Podczas naszej pierwszej nocy musiałam być tam jedyną trzeźwą osobą, a mój towarzysz podróży nie zwracał na mnie żadnej uwagi.
Pamiętam miejscowego mężczyznę, który pracował jako przewodnik. Siedział ze mną przy stole i rozmawialiśmy. Był bardzo zaskoczony i zapytał mnie: „Co tu robisz? Jesteś inna, dlaczego nie pijesz?”.
Dla mnie też było to ciekawe i dość smutne, gdy usłyszałam, że ten Nikaraguańczyk, przebywając we własnym kraju, czuje, że musi pić alkohol, aby mieć dość odwagi podejść do pijanych obcokrajowców przy barze i odbyć z nimi prostą pogawędkę.
Rozmawialiśmy dalej i jeszcze większym zaskoczeniem dla niego były moje słowa, gdy powiedziałam mu, że interesuje mnie ich lokalna waluta W Nikaragui jest to córdoba, ale nie o to oczywiście mi chodziło.
Przed moją podróżą, gdy zbierałam informacje na temat Nikaragui, zobaczyłam na ich monetach, napis: „En Dios confiamos”. Pomyślałam, że to coś bardzo znaczącego. Z jakiegoś powodu to do mnie przemówiło. Moje podejście do pieniędzy właśnie się zmieniało i wraz z tą zmianą w moim życiu działo się wiele rzeczy. Z pasją więc zagłębiałam się w „Bogu ufamy”. Pomyślałam, że może ludzie w Nikaragui znaleźli dobry sposób na zarządzanie pieniędzmi, dobry sposób na życie!
Sympatyczny przewodnik nie odpowiedział wówczas na moje egzystencjalne pytania, ale wyglądał na bardzo zadowolonego. Nawet zaprosił mnie do swojego domu, żebym poznała jego mamę.
Od tamtej pory odprowadzał mnie też do mojego pokoju, który usytuowany pomiędzy krzakami, był daleko od głównego miejsca spotkań. Na drodze pełno było zwierząt, w tym świń z prosiętami, a szło się w całkowitej ciemności. Potrzebowałam kogoś, kto by zawsze ze mną chodził, bo oczywiście wyjeżdżając z Polski, nawet nie pomyślałam o zabraniu ze sobą latarki.
Przed podróżą do Ameryki Środkowej być może kilka razy w życiu użyłam latarki w Europie. Byłam przyzwyczajona do podróżowania, ale jako turystka, a nie podróżniczka.
I tak oto byłam bez światła na wyspie Ometepe. Każdy spacer po godzinie osiemnastej wywoływał u mnie nostalgię za ulicznymi latarniami, które mamy na wsi w Polsce. Pamiętam, że obiecałam sobie wtedy, że pierwszą rzeczą, którą zrobię po powrocie do Starego Śleszowa, będzie pocałowanie latarni! (Jeśli Cię to interesuje, jeszcze tego nie zrobiłam...)
Poprzednią noc spędziłam na tarasie pod gołym niebem i te latarnie bardzo mnie irytowały. Rozpraszało mnie już ich światło padające na moją twarz. Chciałam naładować się światłem gwiazd, a nie ulicznych latarni. Siedem miesięcy po Ometepe zauważam u siebie takie drobne zmiany.
Miało być o Williamie, ale jak już mówiłam, teraz William jest w Krakowie. Ponownie spotkał się ze swoim wieloletnim przyjacielem, Polakiem, który kilka lat temu, jeszcze w Kostaryce, zainspirował Williama do zostania wegetarianinem, a później weganinem.
To kolejna zmiana we mnie. Przed wyjazdem do Nikaragui jadłam mięso i nawet nie rozumiałam różnicy pomiędzy byciem wegetarianinem a weganinem. Nie mówiąc już o rozumieniu znaczenia obu tych stylów życia. Teraz sama jestem zagorzałą wegetarianką. Potajemnie wrzucam ulotki informujące o cierpieniu zwierząt do skrzynki pocztowej mojego ojca.
William kilka tygodni temu natknął się na Wege Festiwal we Wrocławiu i znaleźliśmy tam wiele inspirujących informacji. Na przykład mamy w Polsce organizację o nazwie Otwarte Klatki, która wierzy, że w każdym człowieku drzemie wrażliwość na cierpienie zwierząt, którą można obudzić poprzez pokazywanie, jak naprawdę wygląda przemysłowa hodowla. Bo prawda o tym, jak hoduje się zwierzęta na przemysłowych farmach jest przed nami ukrywana.
Uważam że każdy powinien zobaczyć filmy takie jak Samsara i Baraka. Może to skłoni nas do zastanowienia się nad tym, co znajduje się na naszych talerzach.
„Drób” oznacza martwego kurczaka, a „szynka” to martwa świnia. Burger z McDonald’s to martwa krowa, która cierpiała przez całe swoje życie. Dzieci powinny to wiedzieć.
Na tym festiwalu jedzenia zobaczyliśmy także niesamowitą literaturę dla dzieci.
A jeśli mowa o dzieciach, jest już druga w nocy, pierwszy czerwca, czyli Dzień Dziecka! I przez to, ile dziś napisałam, czuję się, jakbym urodziła dziecko.
A to mi przypomina imprezę, na której byłam w Krakowie w miniony weekend.
Moja przyjaciółka i ja trafiłyśmy na ogromny pokaz pełen psychodelicznych obrazów i fraktali. Poczułam tam, że moje dziecko może tak wyglądać. Cóż, może tak jest.
Było to wydarzenie zwane Egodrop. Nigdy wcześniej nie brałam udziału w czymś podobnym. Niesamowite, kolorowe projekcje, muzyka i dekoracje działały na mnie po prostu terapeutycznie! W powietrzu czuć było miłość. Czułam spokój i odleciałam, po prostu oddychając. (No cóż, możliwe, że w powietrzu coś było, ale świadomie nie brałam żadnych substancji).
A skoro mowa o fraktalach, to widzę je teraz, kiedy zamykam oczy, w postaci chwastów z mojego ogrodu, w którym aktywnie medytowałam dzisiaj przez osiem godzin.
Wiem – nie siedzę i nie „zaczynam od nowa”, jak to zwykliśmy robić podczas medytacji Vipassany. Jednak kiedy znajduję się w moim ogródku warzywnym (który spokojnie mogę nazwać dżunglą, ponieważ po dwóch dniach intensywnego deszczu stał się on w roślinnym mikrokosmosie dokładnie tym) i próbuję znaleźć upragnioną natkę pietruszki wśród wszystkich innych roślin, uważnie obserwuję swoje myśli. Wyobrażam sobie, że sprzątając grządki w ogrodzie, oczyszczam także głowę z destrukcyjnych myśli. Jakoś tak się składa, że za każdym razem, gdy w mojej głowie pojawia się pozytywna, świeża, konstruktywna myśl, znajduję także w dżungli chwastów listek pietruszki. Serio!
Wykonując to ćwiczenie, potrafię wyłapać w głowie pewne schematy. Potrafię odróżnić swoje myśli od tych, których nauczyłam się np. od mamy.
„Zostawił mnie tutaj samą z tą dżunglą. Jest tyle pracy do zrobienia, a on jest w Krakowie!
Zostawił mnie z setkami dzieci (tak William nazywa rośliny), którymi mam się opiekować”. Ta myśl to był chwast!
„Malwino, nie bez powodu tu jesteś i ten ogród nie bez powodu stał się dżunglą. Chciałaś tu być, chciałaś chodzić bez butów i oglądać motyle.” Ta myśl to był liść pietruszki!
O! William właśnie wysłał mi wiadomość... ABY PRZYPOMNIEĆ MI, że nadchodzącą sobota jest pierwszą sobotą miesiąca, więc znowu będzie pchli targ!
I oczywiście mi z tym nie pomoże, bo nadal będzie w Krakowie, przedłużając swój weekendowy pobyt do dwóch tygodni. Już widzę, jak w mojej głowie rośnie myśl-chwast! Jutro muszę więcej zająć się ogrodnictwem!
W tej chwili za moimi oknami widać różowe światło świtu, co oznacza, ponieważ przestrzegam ramadanu, że mój czas na jedzenie i picie właśnie się skończył i będę pościć do godziny dwudziestej pierwszej.
Rozpoczął się 18-godzinny post dla ciała, ale dalej mogę karmić duszę pod gwiazdami, słuchając rechotu żab i śpiewu ptaków.
Dobrej nocy inspiracjo!
Malwina - Aisha
Polska, czerwiec 2017